Recenzja gry Xbox Series X

Kangurek Kao (2022)
Maksymilian Bogumił

Wyżej torby nie podskoczysz

Kto odważy się podnieść rękę na czyjeś dzieciństwo, temu fandom tę rękę odrąbie, jak powiedział nigdy nikt, ale też i nie trzeba tego głośno artykułować, bo taka prawda życia. Dlatego też, jeśli
"Kangurek Kao" - recenzja
Kto odważy się podnieść rękę na czyjeś dzieciństwo, temu fandom tę rękę odrąbie, jak powiedział nigdy nikt, ale też i nie trzeba tego głośno artykułować, bo taka prawda życia. Dlatego też, jeśli już zerknęliście na ocenę pod tekstem i szykujecie kamulce, pamiętajcie, że co złego, to nie ja, tylko Tate Multimedia. Ale dorzucę chętnie co nieco i od siebie, jako że legendarnego już niemalże "Kangurka Kao", który objawił się na przełomie tysiącleci, zawsze miałem za tytuł epigoński i patrzyłem jako posiadacz cudownego PlayStation z wyższością na master race męczące się na komputerach bez Crasha i Spyro. Rozumiem nostalgię i sentyment, ale patrząc trzeźwo po latach, polski przebój, choć niejednego czytelnika i czytelniczkę przeprowadził przez kawałek dzieciństwa, nie był żadnym dziełem, lecz zaledwie przeciętniakiem z segmentu średniobudżetowego, czytaj: supermarketowego kosza z przecenami. Niestety reboot, wydany po siedemnastu latach od premiery ostatniej odsłony serii, przynależy do tej samej kategorii.



Kao, wylegując się na hamaku, śni koszmary o zaginionej siostrze Kai, zrywa się z wyra, odkopuje ojcowskie rękawice bokserskie i rusza na ratunek. Oczywiście jest w tym coś więcej, bo ratowanie świata przed zakapiorami, który ocalić można jedynie tysonowską kombinacją dwa proste, lewy sierpowy, prawy hak i machnięcię ogonem. Podana na szybko fabuła, mówiąc krótko, nie plącze się pod nogami, bardziej chyba przeszkadzają czerstwe teksty, ale taki czasem bywa urok gry przeznaczonej dla dzieci. Ale czy aby na pewno dla dzieci? No chyba nie do końca.



Chcąc trafić jednocześnie do dwóch grup, czyli do tych, którzy przeszło dwadzieścia lat temu skakali kangurkiem, aż się joysticki nagrzewały, oraz do dzieci owych graczy, zbalansowano poziom trudności tak, że przypomina on sinusoidę. Raz jest łatwo na tyle, że można grać z półprzymkniętymi powiekami, aby potem gra dowaliła naprawdę wymagającą sekwencją lub bossem, a później znowu laba. Jako że kolejne checkpointy rozmieszczone są niekiedy dość daleko od momentu skuchy, zrozumiem, jeśli najmłodszych prędko zniechęci powtarzalność.



Dla graczy już obeznanych z platformówkami boleśniejsze będzie zderzenie z rozwiązaniami gameplayowymi skserowanymi żywcem z innych gier, co tylko umacnia moje przeświadczenie o epigońskim rodowodzie "Kangurka Kao". Nie ma tutaj żadnych nowości, niczego, co na poziomie designu czy mechanik można by było uznać za oryginalne. Kao niby nie potrzebuje całego drzewka rozmaitych umiejętności, ale jako że gra poświęca sporo czasu konfrontacjom z przeciwnikami, fajnie byłoby móc różnicować starcia. Te przez cały czas przebiegają z grubsza tak samo: dwa proste, sierp, hak, ogon. Po nabiciu jedynego bodaj paska (nie licząc serduszek określających nasz stan zdrowia) odblokowujemy cios specjalny i z czasem możemy też napakować rękawice mocą jakiegoś żywiołu. Przyda się to przy łamigłówkach (zamrażamy głębokie wody, aby po nich przejść, tudzież topimy lód na skutych nim skrzyniach), ale niewiele tu po drodze nowości. Regulując jednak wyjściowe wymagania, da się czerpać niemało radochy z rebootu "Kangurka Kao", trzeba tylko obniżyć poprzeczkę do poziomu sprzed dekady.



Bo choć na statycznych zdjęciach gra wygląda nieźle, kolorowo i dynamicznie, to grając, można poczuć się wklejonym w owe zrzuty ekranu; poza samymi postaciami mało co się tutaj w ogóle rusza. Liście są niczym z kamienia, nie zaszeleści nimi nawet huragan, a Kao przełazi przez drzewa, jakby te utkano z powietrza. Środowiska, mimo że ładnie zaprojektowane, tracą często przez ubogość szaty graficznej, która wydaje się archaiczna i, powtórzę, wszystko zdecydowanie lepiej prezentuje się na nieruchomych kadrach. Ale przede wszystkim grze brakuje dynamiki. Jest co tutaj robić, bo zbieramy monety, diamenty i literki składające się na imię naszego kangura, możemy też eksplorować boczne ścieżki, a czasem pojawiają się fajne urozmaicenia, kiedy Crash, tfu, Kao ucieka ku nam przed ogromną beczką napędzaną stopami ogromnej małpy, tudzież ślizga się po gałęziach. Częściej bywa jednak sucho i nudno. Poziomy nie są zaprojektowane jak tory przeszkód wymagające refleksu i sprawności, ale jak placyki zabaw.



Zapowiadany szumnie powrót legendy okazał się lekkim falstartem, mimo że premiera "Kangurka Kao" była przekładana, aby studio mogło doszlifować grę. Nie jest ona zła per se i z uwagi na niską cenę pewnie skusi niejednego gracza, ale to ten przypadek, gdzie odzwierciedla ona jakość.
1 10
Moja ocena:
5
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones